Kobieta, która napędza ZUPBADURA | Rozmowa z Martą Olejkiewicz

Spółka ZUPBADURA to prężnie rozwijające się przedsiębiorstwo na europejskim poziomie, zajmujące się produkcją specjalistycznych urządzeń na potrzeby różnych sektorów przemysłu, głównie wydobywczego.

W styczniu ZUPBADURA spółka z ograniczoną odpowiedzialnością spółka komandytowa oddała to użytku nowoczesny zespół obiektów. Inwestycja przede wszystkim pozwoli na budowę urządzeń wielkogabarytowych i podniesie jakość pracy. Jej wartość opiewa na kwotę 20 mln złotych. Na ponad 15 tys. metrów kwadratowych powierzchni powstały trzy nowoczesne hale produkcyjne oraz biurowiec.

To właśnie ta inwestycja w ostatnim czasie pochłaniała Wiceprezes Zarządu Martę Olejkiewicz. To ona dba o dynamiczny rozwój firmy. Teraz skupi się na pozyskiwaniu nowych klientów i ekspansji na światowe rynki.

Warto dodać, że jesienią ubiegłego roku, podczas Świdnickiego Forum Kobiet, Marta Olejkiewicz nagrodzona została statuetką „Kobieta z Pasją” w kategorii „Kobieta Przedsiębiorcza”. To także lokalna patriotka, wspierająca liczne akcje dobroczynne. Prywatnie – mama Oli i Jakuba.

Rozmowa z Martą Olejkiewicz, Wiceprezes Zarządu ZUPBADURA

ZUPBADURA jest już na finale inwestycji, która wprowadza firmę w zupełnie nowy etap. Co dało Państwu impuls do tak intensywnego rozwoju?

– Ostatni okres dla ZUPBADURA był związany z rynkiem wydobycia w branży naftowej, który kładzie bardzo duży nacisk na wytwórców, nie tylko pod względem jakości, ale także pod względem otoczenia i warunków pracy. Nasza specjalizacja to produkcja maszyn i urządzeń na podstawie dokumentacji powierzonej przez klientów. Głównym impulsem do rozwoju była chęć realizacji trudniejszych projektów obejmujących urządzenia większe i cięższe niż te, które wytwarzaliśmy do tej pory. Teraz możemy sobie na to pozwolić, bo w każdej hali produkcyjnej mamy możliwość udźwigu aż 60 ton.

Co stanowi główne obszary produkcyjne dla Państwa firmy?

– Mało świdniczan podejrzewa, że w najbliższym otoczeniu powstają elementy platform wiertniczych. Tego typu przemysł kojarzy się raczej z nadmorskimi ośrodkami, stoczniami, a tymczasem to w naszych świdnickich halach produkcyjnych powstają urządzenia umożliwiające łączenie i skręcanie rur, czy zblocza linowe mogące podnieść ciężar równy kilkuset samochodom, które są wykorzystywane na każdej platformie wiertniczej.

Te duże urządzenia ważą po kilkanaście ton. Mimo takich gabarytów są bardzo precyzyjne, muszą być niezawodne, bo zależy od nich życie wielu osób. Dlatego na każdym etapie produkcji przeprowadzamy kontrolę jakości. Dodatkowo, proces nadzorują zleceniodawcy z Norwegii oraz Towarzystwa Klasyfikujące. Dzięki ostatniej inwestycji mogliśmy podjąć się produkcji nowych dla nas urządzeń, które służą do poszukiwania nowych złóż ropy.

To jeszcze nie wszystko, produkcja obejmuje również duże elementy turbin parowych, kondensatory i wymienniki parowe, obudowy do dużych silników przemysłowych oraz inne urządzenia o wysokim poziomie technologicznym produkcji.

Z ciekawostek, produkujemy także wszelkiego typu zbiorniki ciśnieniowe, włączając w to komory dekompresyjne dla nurków, a także całe systemy instalowane i używane na statkach tzw. miasteczka dekompresyjne. Takie „miasteczko” pozwala to na szybkie podniesienie nurka z głębokości, na której pracował i przeprowadzenie dekompresji na pokładzie statku, w miarę potrzeby z udziałem lekarza i z możliwością użycia dowolnych mieszanek gazowych.

Dzięki ich zastosowaniu można uchronić nurków przed przykrymi skutkami choroby dekompresyjnej. Oczywiście świadczymy też pełen wachlarz usług z zakresu obróbki metalu, spawalnictwa i badań złączy spawanych. Wszystkie produkty profesjonalnie pakujemy i wysyłamy do klientów.

Jakie z wytycznych, na które nacisk kładą kontrahenci, determinowały Państwa inwestycję?

– W dużej mierze to właśnie otoczenie wymusiło na nas decyzję o podjęciu budowy nowych obiektów, przede wszystkim pod kątem spełniania światowych standardów. Teraz, po katastrofie w Zatoce Meksykańskiej duży nacisk kładzie się na przestrzeganie przepisów BHP u wytwórcy. Niedopuszczalne jest, aby urządzenie spawał ktoś bez właściwej maski i kasku, o ochronie słuchu nie wspomnę. Oprócz tego, jeśli chodzi o jakość wytwarzania, to pojawiły się nowe wytyczne dotyczące procesu technologicznego. Elementy, które są już pomalowane, nie mogą przebywać w tej samej hali produkcyjnej, co elementy spawane. Nasz nowy obiekt jest przygotowany do budowy zupełnie innych urządzeń, niż te, które produkowane były u nas wcześniej i spełnia wszystkie międzynarodowe normy.

Działa Pani we właściwie męskiej dziedzinie, ale radzi Pani sobie wspaniale i widać, że uwielbia Pani to, co robi. Jak wdrażała się Pani w tematy „maszynowo-technologiczne”?

– Praktycznie cała moja kariera zawodowa związana była z tego typu przemysłem. Jeszcze jako studentka czwartego roku handlu zagranicznego trafiłam do Świdnicy, do firmy Zakład Urządzeń Przemysłowych Tadeusz Badura. Rozwijałam się razem z tą firmą. Wszystkiego nauczyłam się przez lata pracy.

Ale czy trudno było się odnaleźć w takich warunkach, gdy trafiła Pani do męskiego świata?

– To było bardzo specyficzne. Nie dość, że trafiłam do męskiego świata, to do świata o jakieś 30 lat starszego ode mnie. Moi koledzy w biurze mieli po 50 lat. Chyba miałam szczęście, bo traktowali mnie jak koleżankę, którą trzeba się zaopiekować i dzięki temu mogłam się sporo nauczyć. Zakład Urządzeń Przemysłowych był wtedy jeszcze bardzo małym przedsiębiorstwem, w biurze pracowało tylko 5 osób. W tej chwili ZUPBADURA spółka z ograniczoną odpowiedzialnością spółka komandytowa jest o wiele większa, a zatrudniamy ponad 160 osób.

Jak udało się ten sukces osiągnąć? Jak firma wykonała ten skok od małej do firmy europejskiego formatu?

– Na to złożyło się kilka czynników. Działając jako Zakład Urządzeń Przemysłowych Tadeusz Badura zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że jest to firma nierozwojowa. Związane było to z ograniczeniem miejsca, nie było możliwości rozbudowy hali. Stary obiekt znajduje się na skraju działek, nie było szans na dokupienie działki czy budynku obok lub naprzeciwko. Nie było więc możliwości produkcji większych i trudniejszych konstrukcji.

Poza tym, wychodzę z z założenia, że „kto się nie rozwija ten się zwija” i bez realizacji kolejnych inwestycji, wdrażania innowacyjnych technologii, systemów zarządzania bądź systemów informatycznych nie można nadążyć za zmieniającym się rynkiem. Teraz nawet malutkie przychodnie mają bazy danych połączone komputerowo. Nie można zostawić firmy na jakimś etapie i czekać, co będzie się działo. Pokazuje to też otoczenie: wszystkie firmy, które mocno ruszyły z boomem lat 90-tych, poszły siłą rozpędu i nie rozwijały się, już nie istnieją.

Trzecim czynnikiem był rynek. Była nisza, brakowało wytwórców maszyn trudnych. Podjęliśmy to wyzwanie i bardzo mocno zaryzykowaliśmy. Mieliśmy małe doświadczenie w produkcji tego typu urządzeń. Dlatego podjęliśmy decyzję, że nie zamieniamy jednej firmy w drugą, ale rozwijamy je niezależnie.

Czy w tej specyficznej branży mają Państwo problem z dostawcami, podwykonawcami, doborem pracowników, takich którzy spełnialiby Państwa oczekiwania pod względem przygotowania do pracy?

– Świdnica jest miejscem, gdzie przemysł zawsze istniał. Bardzo prężenie działają Wagony Świdnickie czy ŚFUP. Dlatego nie ma większych problemów ze zdobyciem kadry, chociaż jest to kadra zbliżająca się do emerytury. Nie ukrywam, że dotyka nas problem szkolnictwa zawodowego. Brakuje młodych osób z odpowiednimi kwalifikacjami do pracy produkcyjnej, dlatego dużą wagę przykładamy do szkoleń pracowników i stałej aktualizacji wiedzy i umiejętności. ZUPBADURA to firma rodzinna – i to dosłownie, nie tylko pod względem atmosfery- pracuje u nas wiele rodzin, małżeństwa, rodzice z dziećmi.

Nowe pokolenie pracowników to najczęściej dzieci naszych doświadczonych fachowców. Jeśli chodzi o kooperantów, to też nie możemy narzekać. Jeśli musimy się posiłkować firmami z zewnątrz, to szukamy wśród okolicznych przedsiębiorstw lub sięgamy po firmy ze Śląska.

Trzeba podkreślić, że oprócz zarządzania firmą, rozwijania jej, a także nieustannego śledzenia branży jest Pani także mamą. Jak udaje się Pani łączyć rodzicielstwo z pracą tak, aby nie cierpiał ani biznes ani dom?

– Tak się nie da. Albo cierpi biznes, albo cierpi dom. Złotego środka nie ma. Ale robię co mogę, praktycznie nie mam wolnego czasu, przy dwójce małych dzieci każdy moment musi być zaplanowany. A co robię tylko dla siebie? Jeśli jednak znajdę wolną chwilę to staram się nie psuć statystyk i czytam przynajmniej jedną książkę miesięcznie. Choć ostatni okres był bardzo gorący, zamiast czytać, wieczorem rozrysowywałam co i gdzie będzie stało oraz które biuro będzie dla kogo przeznaczone. Szczęśliwie już jesteśmy po przeprowadzce i teraz da się odczuć efekty ostatniej ciężkiej pracy. To bardzo budujące.

A jak Pani widzi swoją firmę za 10 lat?

– Widzę ją zdecydowanie na światowym poziomie. Uważam, że przez najbliższe dwa lata musimy postawić mocno na rozwój. Rozwój, a nie dalszą rozbudowę. Przedsiębiorstwo ma już bardzo dobrą bazę. Musimy w tej chwili zająć się poszukiwaniem nowych klientów i poszerzyć ofertę.

Dziękuję za rozmowę.

Iwona Petryla

fot. Dariusz Nowaczyński

Powiązane artykuły