Jak zrobić festiwal?

Jak łączyć pasję z biznesem, a dodatkowo działalnością kulturalną?

Z twórcą Festiwalu Reżyserii Filmowej- Stanisławem Dzierniejką rozmawia Agnieszka Dobkiewicz.

Kolejna, 8. edycja Festiwalu ogłoszona. Dolnoślązacy spotkają się w Jeleniej Górze. Dlaczego zmienił Pan po siedmiu latach miejsce realizacji imprezy?

To nie ja zrezygnowałem ze Świdnicy, to nowa pani prezydent zrezygnowała z festiwalu. Jestem zawodowcem, nie mogłem pozwolić, aby prywatne animozje jednej osoby zniszczyły wizerunek imprezy, na który pracowałem przez wiele lat. Prezydent Jeleniej Góry kieruje się wyłącznie dobrem miasta i jego mieszkańców. A że festiwal jest świetną imprezą promującą miasto, w którym się odbywa, nie zastanawiając się, zaprosił nas do stolicy Karkonoszy. Podobnie było z Kongresem Regionów, który z wielką radością przyjął Wrocław, a z którego zrezygnowała pani prezydent Świdnicy, argumentując, że nie jest dostępny dla wszystkich mieszkańców miasta (sic!). I jak to się ma, do rezygnacji z festiwalu, który był dostępny dla wszystkich, bez względu na wiek i zasobność portfela? Pozostawię to bez komentarza.

Skąd pomysł FRF?

Z potrzeby. Swój festiwal mają już operatorzy, scenarzyści, aktorzy, kompozytorzy muzyki filmowej, a nawet producenci filmowi. Tymczasem, to reżyser jest tą osobą, która łączy ich wszystkich na planie filmowym. To reżyser wybiera muzykę, aktorów, operatora, a następnie musi tchnąć ducha w scenariusz.

Co wydarzyło się przez te siedem lat? Jak festiwal ewoluował? Początek nie był łatwy. Kiedy osiem lat temu zwróciłem się do ówczesnych władz miasta z propozycją zorganizowania jedynego na świecie festiwalu poświęconego sztuce reżyserii filmowej, szczerze powiem, nie liczyłem na to, że Świdnica zdecyduje się na ten ryzykowny krok. Pamiętam, jak ludzie z branży pukali się w czoło i mówili, że chyba postradałem zmysły chcąc robić festiwal takiej rangi w mieście, w którym nie ma nawet kina z prawdziwego zdarzenia. Pierwsza edycja mimo wszystko się odbyła i mówiąc delikatnie – ku zadowoleniu przeciwników pomysłu – spotkała się z umiarkowanym zainteresowaniem widzów (w ciągu pięciu dni było ich około 800). Ja postanowiłem nie poddawać się, ponieważ byłem przekonany, że ten festiwal jest skazany na sukces. Czas pokazał, że się nie pomyliłem. Pełne sale (blisko 18 tys. wydanych wejściówek), wspaniali, usatysfakcjonowani widzowie i znakomici goście – tak w ubiegłym roku wyglądało świdnickie święto filmu.

FRF to nie przypadek. Filmem interesuje się Pan od dawna?

Właściwie od dziecka. Już jako mały chłopiec chodziłem w każdą niedzielę na poranki. Z tym, że wyjście do kina kiedyś i dziś, bardzo się różni. Pamiętam, jak mama prasowała mi koszulę przed każdym wyjściem do kina, a cukierki można było wziąć ze sobą, ale tylko w nieszeleszczących papierkach, żeby podczas seansu nie przeszkadzać innym widzom. Już w wieku 23 lat zostałem szefem sieci wrocławskich kin. A w roku 1989 założyłem firmę „Stajko – Film”, która zajmuje się organizacją imprez filmowych, dystrybucją i rozpowszechnianiem filmów. Byłem również dziennikarzem miesięcznika filmowego „Cinema”, dla którego robiłem reportaże z planów filmowych. Jestem twórcą Regionalnych Funduszy Filmowych, które od kilku lat sprawnie funkcjonują w całej Polsce.

A kino dworcowe we Wrocławiu? To ważny epizod w Pana życiu?

Przepracowałem tam ćwierć wieku. Na początku jako jego kierownik, a później właściciel. To było jedyne kino dworcowe w Europie. W latach osiemdziesiątych mieliśmy największą przepustowość widzów i pod tym względem plasowaliśmy się na pierwszym miejscu w Polsce.

Ale FRF to nie jedyna impreza, którą Pan przygotowuje dla Dolnoślązaków. Jesienią we Wrocławiu odbywa się Festiwal Aktorstwa Filmowego.

Po sukcesie Festiwalu Reżyserii Filmowej, postawiłem przed sobą kolejne wyzwanie. Do współpracy zaprosiłem Bogusława Lindę i powierzyłem mu funkcję dyrektora artystycznego. Festiwal wspaniale się przyjął w środowisku aktorskim i jest wyśmienitą gratką dla widzów, którzy masową uczestniczą we wszystkich wydarzeniach festiwalowych. Praktycznie już pierwszego dnia kilkanaście tysięcy wejściówki rozchodzi się jak ciepłe bułeczki. Na swoje doroczne święto do Wrocławia przyjeżdża ekstraklasa polskiego aktorstwa filmowego.

Czy to koniec? Wydaje się Pan wulkanem pomysłów, a bije od nich pasja?

Pomysłów mi nie brakuje, ale czas jest towarem deficytowym, który ogranicza ich realizację. Zarówno jeden, jak i drugi festiwal trwa sześć dni, ale takie imprezy przygotowuje się przez okrągły rok. Praktycznie w dniu zakończenia festiwalu przygotowuję jego kolejną edycję.

Kim prywatnie jest Stanisław Dzierniejko?

Szczęśliwym mężem, ojcem i dziadkiem. Mam światopogląd konserwatywny i liberalne podejście do gospodarki. Lubię jazz, piłkę ręczną, nożną i siatkówkę. Uwielbiam dawać ludziom radość. Drażni mnie ludzka niekompetencja, głupota i zawiść.

Życzymy powodzenia i niecierpliwością czekamy na realizację kolejnych edycji festiwali.

Powiązane artykuły