Menadżer zdobywa kolejny szczyt – Margheritę w Ugandzie

Jest pracoholikiem i tego nie ukrywa. Przez pierwszych dziesięć lat swojej pracy zawodowej nie wziął ani dnia urlopu. Dziś próbuje znaleźć w życiu równowagę.

Krzysztof Zawadzki, prezes Frankonii Poland i Techniki Szpitalnej BIS wrócił z kolejnej wysokogórskiej wyprawy – tym razem zdobył szczyt Margherita w Ugandzie.

Trekking w góry Ruwenzori to niesamowita okazja zdobycia szczytu górskiego wśród niesamowitych krajobrazów afrykańskiej bujnej przyrody.

Pokryty śniegiem 120-kilometrowy łańcuch górski znajduje się na granicy Ugandy i Konga pomiędzy jeziorami Alberta i Edwarda na terenie P.N. Virunga. Jest to drugi co do wysokości łańcuch górski w Afryce, a najwyższy szczyt – Margherita (5109 m n.p.m.) jest trzecim szczytem w Afryce.

Krzysztof Zawadzki od lat wspina się w Alpach, Dolomitach, Himalajach, w tym roku zdecydował się na góry Ruwenzori.

Wyprawa do źródeł Nilu

Krzysztof4– Ruwenzori to legendarne góry księżycowe, deszczowe – przez 350 dni w roku pada tu deszcz. Była to inna wyprawa niż wszystkie – bardzo niebezpieczna, bo przedzieraliśmy się przez skały i bagna. Jednocześnie była to wyprawa do źródeł Nilu, gdyż Ugandyjczycy twierdzą, że to właśnie u nich Nil bierze swój początek – mówi Krzysztof Zawadzki.

Na wyprawę pojechał z jednym ze swoich przyjaciół, z którymi od lat zdobywa kolejne kilkutysięczniki. Byli m.in. w Himalajach, gdzie zdobyli Kala Pattar (5643 m n. p. m.), a rok temu najwyższy szczyt masywu Kilimanżaro – Uhuru Peak (5895 m n.p.m.). w ramach akcji Szpik Na Szczyt, w której uczestniczyli ludzie po przeszczepach szpiku, ich dawcy, lekarze, himalaiści i wolontariusze. Wcześniej zdobywali też razem Dolomity, m. in. ferratę Brigada Tridentina.

W sumie w ich grupie było 16 osób różnych narodowości, m.in. Amerykanie, Belgowie, Niemcy, Meksykanie, no i 8 osób z Polski.

Zielono, lecz niebezpiecznie

Krzysztof1Wyprawa przez góry Ruwenzori była wyjątkowa pod każdym względem. Zwykle w górach – w Himalajach czy w Alpach są wyznaczone trasy na szczyt. Tutaj nie jest jeszcze rozwinięta turystyka, to dziewicze góry, mało przetarte, trasy są tylko z grubsza wyznaczone, trzeba się poruszać zdecydowanie trudniejszą drogą. Po drodze czyha wiele niebezpiecznych miejsc, m.in. niepewne skałki, które osuwają się pod butami oraz bagna, w które można wpaść po pas. Szlaki prowadzą przez lasy deszczowe, następnie las bambusowy, który stopniowo przechodzi w coraz uboższe wrzosowiska, które w końcu, na dużej wysokości zanikają i pozostają tylko porosty na czarnych skałach wśród białego śniegu.

Krzysztof2– Na dole było ciepło – nawet trzydzieści stopni, do 4200 m szliśmy wśród zieleni, niesamowicie bujnej, złożonej z senecji i lobelii. Do 4700 m mieliśmy dodatnią temperaturę. Od 5100 było minus pięć stopni. Wydaje się zatem, że były to warunki przyjazne do wędrówki. Ale że idzie się przyjemnie, to bym jednak nie powiedział (śmiech). Przede wszystkim wędrówka wymaga wielkiej uważności. Skały są pokryte mchem, więc każde postawienie nogi na kamieniu musi być przemyślane. No i bagna. Niestety, też w nie wpadłem, na szczęście było płytkie, ale zdarzają się nawet 6-metrowe. Samemu nie sposób z niego wyjść – opowiada biznesmen.

Krzysztof Zawadzki nie ukrywa, że choć był to jeden z niższych szczytów, które zdobył, to była to jednak najtrudniejsza wyprawa.

Na wysokości tlenu w powietrzu jest zaledwie 10%. Jest potworne zmęczenie, duszność, bóle głowy. To morderczy wysiłek.

Sprawdzian samego siebie

Krzysztof3Dlaczego biznesmen decyduje się na tak niebezpieczny sport? Krzysztof Zawadzki przyznaje, że to świetny reset. Podczas takiej wyprawy zapomina się o wszystkich sprawach związanych z codziennością. To także walka ze słabościami. Gdy po godzinie trekkingu w tudnych warunkach człowiek ma dość, a musi znaleźć siły na kolejne 6 godzin drogi, to jest to wielki sprawdzian samego siebie.

Zapytany o swoje dalsze plany wspinaczkowe, mówi o Aconcague w Argentynie (6962 m n.p.m.), ale na ośmiotysięcznik się nie wybiera.

– Kilka procent ludzi nie wraca z ośmiotysięczników, zabija ich choroba wysokościowa. Widziałem w Himalajach wielkie cmentarzysko na wysokości pond 4000 m n.p.m. Ginęli młodzi ludzie. Aż takie ryzyko mnie nie pociąga – przyznaje.

(ANAG)

 

Powiązane artykuły