Na co umierają Polacy

Ponieważ nie wiadomo, na co Polacy umierają, nie wiadomo też, jakiej specjalności lekarzy najbardziej nam potrzeba. Nie można więc rzetelnie zaplanować wydatków na leczenie.

Lekarze mają kilka ulubionych przyczyn zgonów, które w dodatku opisują nieprecyzyjnie. To tzw. śmieciowe kody. Nieprawidłowo uzupełniane karty zgonów powodują jednak, że Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) nie uznaje naszych statystyk i w swoich raportach nie uwzględnia Polski. Wpisywanie jako przyczyny zgonu zatrzymania krążenia czy ustania oddychania jest równie bezużyteczne jak wpisanie, że pacjent zmarł z powodu śmierci. WHO pomija więc nasze statystyki w analizach umieralności według przyczyn.

Choroba jest zwykle wynikiem splotu zaburzeń i objawów i może się okazać, że przyczyna zejścia z tego świata jest skomplikowana. I pojawia się kłopot, bo w formularzu można śmierci przypisać jeden numerek. Efekt uproszczeń jest więc taki, że znakomita większość Polaków umiera na to samo. W niemal połowie przypadków przyczyną zgonów są choroby kardiologiczne, w dużej części nowotwory. Zdarzają się też zatrucia.

W taki oto sposób pozbyto się złożoności przyczyn zgonu na rzecz statystycznego kodu. W końcu wiele chorób upośledzających funkcjonowanie organizmu na samym końcu wiedzie do niewydolności krążeniowo-oddechowej. A człowiek, którego krew nie krąży, a on sam nie oddycha, jest martwy. Niewątpliwa przyczyna zgonu. Podobnie z nowotworami. Wiadomo, że ich rozrost zabija chorego. Zatrucia? Też da się łatwo wyjaśnić. W końcu każda substancja może być trucizną, jeśli podać ją w odpowiedniej dawce. Umrzeć można np. od opicia wody – jak Niemiec, który był przekonany, że pijąc ogromne jej ilości, uśmierzy ból zęba. Nieżywemu i tak nie robi różnicy, co wpisano w papierach.

Problem polega na tym, że kody wpisywane przez lekarzy trafiają do statystyk, a na ich podstawie podejmuje się decyzje dotyczące żywych. Ze statystyk jasno wynika, że Polacy potrzebują kardiologów i onkologów. I tu wkracza logika, która mówi, że na podstawie błędnych przesłanek dochodzi się zawsze do błędnych wniosków. Jak można planować działania na dziesięciolecia, jeśli założenia są nieprawdziwe? To właśnie brak dokładnych informacji o przyczynach zgonów Polaków powoduje, że resort zdrowia nie może rzetelnie zaplanować wydatków na ochronę zdrowia.

Aparat biurowy stworzył niewydolny system, który jednak – w przeciwieństwie do żywego organizmu trapionego taką dolegliwością – nie chce sam umrzeć. A my nadal nie wiemy, jakie są prawdziwe przyczyny śmierci. W tej sytuacji jedyną pointą są słowa Sokratesa: wiem, że nic nie wiem. Zobaczymy, czy taka wiedza uczyni nas mądrzejszymi w przyszłości.

Odejście od stołu sekcyjnego szkodzi ochronie zdrowia

„Niewydolność krążeniowo-oddechowa” to jedna z najczęstszych przyczyn zgonów wpisywanych przez lekarzy w szpitalnych oddziałach ratunkowych (SOR). I to zarówno po śmierci chorych kardiologicznie, jak i tych z powikłaniami grypy. Z kolei pacjent we wstrząsie anafilaktycznym po ugryzieniu przez owada oficjalnie umiera na skutek „duszności i niedrożności dróg oddechowych”. W kartę analizy zgonu medycy wpisują tylko bezpośrednią przyczynę śmierci, zostawiając pola: „odległa” i „wtórna”, bo nie znają historii chorego.

To powoduje, że osoby, które w GUS wpisują przyczynę śmierci, klasyfikują je błędnie.

Według prof. Andrzeja Marszałka, konsultanta krajowego patomorfologii i prezesa Polskiego Towarzystwa Patologów, żeby poznać właściwą przyczynę zgonów, należy wrócić do większej liczby sekcyjnych badań szpitalnych:

– Zalecenia Amerykańskiego Towarzystwa Patologów mówią, że w celu zachowania poprawności analizy przyczyn śmierci w szpitalach powiatowych powinno się wykonywać sekcje w 10 proc., a w placówkach szkolących czy to studentów, czy specjalistów 20–25 proc. zgonów. Omówienie przyczyn zgonu wprowadziło jako kryterium akredytacyjne również polskie Centrum Monitorowania Jakości. Tymczasem większość szpitali w Polsce sekcji nie wykonuje w ogóle, a duże ośrodki zaledwie kilkadziesiąt w roku – mówi prof. Andrzej Marszałek.

Według prof. Piotra Jankowskiego z Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego, poznanie realnej przyczyny zgonu pomogłoby rządzącym rzetelnie zaplanować wydatki na ochronę zdrowia. Wiedzieliby np., że lekarzy danej specjalizacji jest za mało, a w danym regionie należy położyć nacisk na profilaktykę chorób płuc.

Zdaniem dr Marcina Pakulskiego, pulmonologa i specjalisty zdrowia publicznego, planowanie wydatków w ochronie zdrowia nie wymaga jednak precyzji co do jednego procentu.

– Kody śmieciowe nie muszą przeszkadzać w planowaniu wydatków, bo epidemiologia zbliżona jest do tej w Europie. Trzeba się tylko zastanowić, na co położyć większy nacisk i alokować środki – mówi dr Marcin Pakulski.

MaJa

Powiązane artykuły