Nie mam podwładnych, tylko współpracowników

Edward Szywała od 33 lat z powodzeniem prowadzi własny biznes i nie myśli o emeryturze. Firma Galess, której jest właścicielem, cały czas się rozwija i zdobywa nagrody. Ostatnio III miejsce w Plebiscycie Gospodarczym Gwiazdy Biznesu – w kategorii biznes odpowiedzialny społecznie.

Edward Szywała w rozmowie z Anną Augustyniak opowiada o początkach firmy, jej rozwoju, wyzwaniach i swojej działalności społecznej. Zdradza też, co jest jego kluczem do sukcesu.

Jaki był miniony rok dla Galess sp.z o.o.

Bardzo dobry. Mieliśmy wprawdzie nieco niższą sprzedaż niż rok wcześniej, ale ponieważ poprawiliśmy rentowność, ogólny wynik był nawet lepszy niż w 2013 roku. Pierwsze półrocze tego roku jest też lepsze niż analogiczne w roku ubiegłym. Poczyniliśmy też w Galessie inwestycje, które w efekcie spowodowały duże oszczędności.

Jako firma odpowiedzialnego biznesu kładziecie duży nacisk na rozwój pracowników.

Tak, widzę w tym sens. Od moich pracowników zależy sukces firmy, dlatego zawsze były w firmie możliwości, aby się rozwijać, kształcić. Pracownicy chętnie podnoszą swoje kwalifikacje. Organizujemy dla nich nie tylko szkolenia zawodowe, ale też miękkie, np. warsztaty psychologiczne. Co jakiś czas zwiedzamy wspólnie z współpracownikami Europę ,ostatnio byliśmy w Paryżu.

To też mocno wiąże ludzi z firmą…

Na pewno, ale chyba najważniejsze jest to, że nie traktuję pracowników jak podwładnych, tylko jak współpracowników. I to procentuje.

Zawsze był Pan takim szefem?

U progu mojej pracy zawodowej miałam naprawdę duże wyzwania. Po studiach otrzymałem stypendium w Pafalu. Zaczynałem jako mistrz, pracowałem na trzy zmiany, potem zostałem pełniącym obowiązki kierownika galwanizerni i w końcu kierownikiem. To wszystko trwało zaledwie pół roku. Zostałem kierownikiem w wieku 23 lat. Co więcej – galwanizernia nie cieszyła się dobrą opinią. O tym wydziale mówiono „obóz karny”, bo pracowali tam ludzie po wyrokach, z trudną przeszłością, raczej trudni we współpracy. A ja muszę przyznać, że dogadywałem się z nimi znakomicie, bo widziałem w nich ludzi, szanowałem ich i ufałem. Bardzo dobrze nam się pracowało. Galwanizernia zdobywała pierwsze miejsca w ogólnozakładowej rywalizacji.

Jednak po kilku lat odszedł Pan z Pafalu…

Przepracowałem tam osiem lat. Uznałem że nic więcej nie mogę osiągnąć i… założyłem wraz z kolegą własną firmę – oczywiście najpierw w jego domu. To był 1982 rok. Potem z roku na rok rozwijaliśmy się, w 1987 r. przenieśliśmy się do zakładu przy ul. Jagienki, gdzie do dziś znajduje się siedziba Galess sp. z o.o. Następnie kupiliśmy zakłady w Bystrzycy Górnej, galwanizernie w Pafalu i byłym zakładzie ZEM. Był czas, że kierowaliśmy dużą firmą zatrudniającą ponad 270 pracowników, składającą się z czterech zakładów galwanicznych, cynkowni ogniowej i zakładu w Specjalnej Strefie Ekonomicznej w Świdnicy.

Po latach wraz ze wspólnikiem podzieliście się zakładami. On prowadzi działalność w Bystrzycy, Pan w Świdnicy.

DSC_3021

 

Dziś Galess Sp. z o.o., którą ja zarządzam, to firma składająca się z dwóch zakładów galwanicznych. Specjalizujemy się w wykonywaniu powłok galwanicznych o najwyższej jakości, o czym świadczy posiadany Globalny Certyfikat ISO 9001:2008. Stosujemy najnowsze technologie, wykonujemy usługi dla największych firm w branży samochodowej, elektrotechnicznej i dla wielu innych klientów, oczekujących powłok antykorozyjnych o najlepszych parametrach. W skład Galess sp.z o.o. wchodzi również akredytowane Laboratorium Chemiczne, Higieny Pracy i Badania Środowiska, które chciałbym dalej rozwijać. W tej branży wymagania klientów rosną nieprawdopodobnie. Musimy więc cały czas nadążać za zmianami, aby im sprostać.

 

 

Gdyby nie był Pan tym kim jest, to czym chciałby się Pan zajmować w życiu?

Nie chciałbym niczego zmieniać. Zawsze pracowałem z pasją i tak jest do dziś. Z radością przychodzę do pracy. Jako student miałem propozycję bycia asystentem na wydziale chemii. Miałem też ofertę pracy nauczyciela w liceum w Oleśnicy. Dobrze się jednak stało, że ich nie przyjąłem. Moja dziewczyna wybiła mi to z głowy (śmiech).

Co uważa Pan za swój największy biznesowy sukces?

Moim największym sukcesem – i życiowym, i zawodowym – jest moja żona Anna, która jest moją muzą. Bez niej nie byłbym tym kim jestem, nie odnosiłbym sukcesów, nie prowadziłbym z powodzeniem firmy.

Państwo wzajemnie się bardzo wspieracie, udzielacie społecznie.

Mamy taką ideę fix, że swoim szczęściem, sukcesami trzeba się dzielić z innymi. Dlatego chętnie dzielimy się wspierając ważne społecznie wydarzenia: Świdnickie Noce Jazzowe, Dni Gór, Festiwal Reżyserii Filmowej, Kongres Małżeństw, ale również inne instytucje i organizacje społeczne działające na rzecz pomocy, szczególnie dzieciom Założyłem klub Rotary, który w tym roku obchodzi 20-lecie istnienia, przez 13 lat byłem i obecnie jestem prezesem Stowarzyszenia Przedsiębiorców i Kupców Świdnickich, które z kolei funkcjonuje już 25 lat. Byłem też założycielem Sudeckiej Izby Przemysłowo-Handlowej. W 2013 r. otrzymałem za zasługi dla rozwoju gospodarczego Polski, od Prezydenta Bronisława Komorowskiego Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Jakie ma Pan marzenia, plany związane z firmą?

Nie mam wielkich marzeń. Chcemy normalnie działać, nadążać za zmianami. Mamy jeszcze plany automatyzacji w firmie, chcemy też rozwijać laboratorium badania środowiska. A tak naprawdę ważne są w życiu tylko trzy kwestie: zdrowie, miłość i rodzina. Jeśli tu wszystko będzie w porządku, to z biznesem sobie poradzę.

Powiązane artykuły